Udało się wstać o 7:30. Spakowaliśmy się, zostawiliśmy rzeczy na recepcji hostelu i poszliśmy na śniadanie (39zł) w znalezionym wczoraj hotelu. Klasyczne, standardowe, japońskie.
Dwa kroki dalej była stacja metra, skąd pojechaliśmy na północ miasta. Po 20min. przesiedliśmy się w autobus i tym sposobem dojechaliśmy do świątyni Kinkaku-ji, zwanej również Zlotym Pawilonem. Oryginał powstał pod koniec XIVw., natomiast potem został podpalony przez szalonego mnicha i odbudowany, jako jeszcze bardziej zloty (pozłacany), w latach połowie ubiegłego wieku.
Oczywiście na miejscu zastaliśmy hordy turystów i japońskich uczczniów, których łatwo rozpoznać po mundurkach. To ciekawe, spotykamy ich przy każdej atrakcji. Widocznie Japończycy dbają o edukację patriotyczną i dzieci mają w ramach szkoły poznać swoje dziedzictwo kulturowe. Przeszliśmy więc wraz ze wszystkimi, porobiliśmy standardowe zdjęcia i wyszliśmy z obiektu.
Ot taka atrakcja.
Kolejnym punktem była XV-wieczna świątynia Ryōan-ji, której malownicze tereny obejmują skalny ogród zen. Tak, „ogród”, gdzie jest 15 kamieni. Zen.

Obeszliśmy więc park z jeziorkiem i koniec atrakcji.
Poszliśmy na stację kolejki, która mogłaby zawieźć nas do bambusowego lasu. Mogłaby, ale nie zawiozła. Po pierwsze, jak przyszliśmy, to właśnie odjeżdżała. Po drugie, nasze dzienne bilety na komunikację miejską nie obejmują tej kolejki, bo to inna firma. Witamy w Japonii po raz kolejny. Pojechaliśmy więc autobusem z wyjątkowo długą przesiadką.
W końcu bambusowy las! Tłum porwał nas po raz kolejny.

Ale sam las bardzo oryginalny! I ponoć powstał naturalnie. Główna części to chyba 700m ścieżka przez środek tego obszaru.

Dookoła wszędzie wysokie bambusy! Żadnych innych drzew.
Wyszliśmy z drugiej strony, przeszliśmy przez park oraz wzdłuż rzeki Katsura. Zatrzymaliśmy się na kawie, żeby nieco złapać oddech.
Na ulicy może było spotkać riksze.
Ostatnim punktem w tej części miasta był park, gdzie żyją makaki śnieżne.
Mozna było je karmić kupionymi na miejscu fistaszkami lub jabłkami.
Z góry roztaczał sie widok na miasto.
Z racji, że mieliśmy jeszcze trochę czssu, zdecydowaliśmy się odwiedzić znaną świątynię Toji, niedaleko naszego hostelu. Świątynia jest znana głównie z pięciopiętrowej, drewnianej pagody z IXw. I choć oryginał spłonął, podobnie jak kilka kolejnych rekonstrukcji, to obecna, odbudowana w 1644 roku i tak robi olbrzymie wrażenie. Wieża jest odporna na trzęsienia ziemi – kazdy poziom porusza się niezależnie względem pozostałych. Całość mierzy 55m wysokości.
W calym kompleksie jest jeszcze kilka imponujachych, drewnianych budynków:
Kondo z posągiem Buddy, oryginalnie z VIIw., spalone w XVw. i odbudowane w 1603.
Kodo, oryginalnie z IXw., obecna konstrukcja z 1491 roku.
Miedo z XIVw.
Ciekawostka – przed tymi budowlami stało po kilka czerwonych wiader z wodą. Takich 10L. Do czego? Na wypadek pożaru. Kurtyna!
Bardzo już głodni udaliśmy sie do nepalskiej restauracji. Po tygodniu, pierwszy raz zjedliśmy niejapońskie jedzenie. Oj, dobre to było!
Potem już tylko hostel, odebraliśmy bagaże, podjechaliśmy na dworzec i zaczęła się przygoda. Jak kupić bilet na 2, łączone pociągi? Biletomaty są oddzielne na pociagi zwykle i Shinkanseneny. Kolejka do klasycznej kasy długa… Po bieganiu po dworcu, wyczekaniu się w kolejce, w końcu wpadłem na pomysł, żeby kupić 2 bilety niezależnie. Jeden udało sie kupić, drugiego nie, bo nie mogłem wyszukać połączenia. W międzyczasie oczywiście 1 pociąg nam odjechał, wsiedliśmy do kolejnego. W pociagu konduktor sprawdził nasze bilety i musieliśmy dopłacić za rezerwację miejsc. Ale przy okazji kupiliśmy bilet na kolejny pociąg. I to w standardowej cenie, bez żadnych dopłat. Uff, nawet zapłaciliśmy kartą, choć w automatach na dworcu nie dało się. 266km pokonaliśmy w 2h i w Kanazawie byliśmy chwilę po 21. Autobusem dojechaliśmy do hotelu.
Ładnie tu.
Discover more from Piotrkowe Wyprawy
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
Brak komentarzy