Wczorajsza podróż zajęła nam ok. 4h. Ze niewielkiej stacji odebrał nas gospodarz. Był to starszy Japończyk, który jak większość Japończyków, bardzo słabo mówił po angielsku. Po drodze do zakwaterowania zarekomendował nam miejsce z tanim sushi. Po zostawieniu rzeczy w pokoju, pomimo deszczu, który nas tu przywitał, poszliśmy na kolację.

Była to duża restauracja samoobsługowa z automatycznyni podajnikami taśmowymi, które są tu dość popularne. Jakie było to fajne! Po kliknieciu opcji z menu na tablecie, po kilku minutach, dosłownie, zamówienie podjeżdżało pod nasz stolik. W międzyczasie, oczywiście, szuliśmy kolejnej pozycji w bardzo obszernym menu. Byliśmy zachwyceni, wraz z naszymi brzuszkami. Jest to super opcja, ponieważ zamawia się i je małe porcje na bieżąco. Porcje są nieduże, ale też bardzo tanie. Np. 2 sztuki sachimi czy nigiri kosztowały 3-6zł. Tak więc za ok 80zł najedliśmy się bardzo, wraz z deserami i sake.

Dzisiekszy ranek rozpoczął się kiepsko. Padało i było pochmurnie. Nie najlepiej to wróżyło, biorąc pod uwagę, że główną atrakcją dzisiejszego dnia miała być wycieczka wokół jeziora Kawaguchi.Fujiyoshida jest miejscowością najbliżej wulkanu Fuji. Według wielu przewodników, a także japońskiego ministerstwa turystyki, znajdują się tutaj najlepsze miejsca widokowe do podziwiania go.
Zjedliśmy śniadanie w ponurym nastroju. Sytuacji nie poprawiał fakt, że śniadanie do obfitych nie należało. Do tostów, oprócz sałatki, dostaliśmy łyżeczkę dżemu. Nie jest to żadna przesada, dżem był nabrany na małą łyżeczką, która leżała koło talerza. Poza tym, z powodu deszczu było zimno. Sali jadalnej nie ogrzewano, a cienkie, papierowe drzwi nie chroniły przed chłodem z korytarza. Chwilę po godzinie 9 przestało padać, więc wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w kierunku jeziora.

Z naszego ryokanu (tradycyjnej gospody japońskiej) mieliśmy do pokonania ponad 7 kilometrów. Droga w większości prowadziła w górę. Rowery były okropnie ciężkie, więc jazda do najłatwiejszych nie należała. Moje rzepki chciały wypisać się z tego zadania, podobnie jak pachwiny. Przejechaliśmy ulicą Kanadorii- na jej końcu, przy dobrej pogodziewidać górę Fuji. My nie widzieliśmy nic. To znaczy nic poza chmurami, tych widzieliśmy całkiem sporo. Trasa wokół jeziora była dosyć przyjemna, i co najważniejsze, płaska.
Zatrzymaliśmy się przy kilku punktach widokowych, ale chmury cały czas zasłaniały widok na górę. Obawiałam się, że całe nasze szczęście przewidziane na tę podróż wykorzystaliśmy na wczorajsze małpy. Co gorsza jutro mieliśmy jechać do Hakone, gdzie też miało padać. Okrążylismy całe jezioro, czyli przejechaliśmy około 19 kilometrów. Tylko w jednym miejscu zobaczyliśmy malutki fragment Fuji.


Wróciliśmy do miasta, gdzie mieliśmy do zobaczenia Chram Kitaguchi Hongū Fuji Sengen. Jego początki sięgają 100 roku naszej ery. Został poświęcony górze Fuji, żeby przebłagać bóstwa i załagodzić jej częste erupcje.Ostatnia miała miejce w epoce Edo, w 1707 roku. Charm znajduje się w gęstym cedrowym lesie, a najstrasze cedry (4) mają ponad 1000 lat. Kiedyś znajdował się tutaj początek trasy na wulkan, obecnie większość wybiera krótszą opcję z 5 stacji (Fuji Subaru Line 5th Station). Wejście możliwe jest tylko w okresie od lipca do września. Obecnie obowiązują limity liczby turystów i czasu, jaki się ma na zdobycie szczytu.


Zjedliśmy obiad w tej samej restauracji, co wczorajszą kolację i później jeszcze poszliśmy na kawę.
W Japonii podziwianie góry Fuji to poważna sprawa. Istnieje oficjalna strona, na której można sprawdzić gdzie, kiedy i na ile (w dziesięciostopniowej skali) będzie ona widoczna. Ponadto są poustawiane kamery z obrazem na żywo z punktów widokowych. Siedząc w kawiarni sprawdzaliśmy sobie w internecie, czy w ogóle jest szansa żebyśmy coś zobaczyli w najbliższych dniach. Stwierdziliśmy, że strona nie działa, bo według niej, w naszej miejscowości powinniśmy mieć dobry widok. Akurat kawiarnia mieściła się przy ulicy Kanadori i faktycznie na rogu było skupisko turystów robiących zdjęcia. Zostawiliśmy rzeczy w kawiarni i wyszliśmy się zorientować, co się dzieje. Oto i była, jeszcze nieco schowana za chmurami, ale po raz pierwszy widoczna tego dnia: góra Fuji! Zrobiliśmy masę zdjęć.
Później pozbieraliśmy rzeczy z kawiarni i ruszyliśmy do pagody Chureito. Jest to miejsce z najsłynniejszym widokiem na wulkan. Większość zdjęć przedstawiających Fuji jest robiona właśnie tutaj. Żeby się dostać na szczyt trzeba przejść 400 schodów.
Po całym dniu na rowerze i licznych podjazdach w górę było to nielada wyzwanie. Rzepki nic już nie mówiły, milczały obrażone od dłuższego czasu. Na szczycie nie było aż takich tłumów. Najpewniej z powodu kiepskiej pogody niewiele wycieczek się dziś odbyło.
Odpoczywaliśmy i podziwialiśmy widoki aż do zachodu słońca. Później zjedliśmy pizzę i wróciliśmy do naszej gospody. Zregenerowaliśmy się trochę w onsenie(japońska łaźnia, a w tym wydaniu miejsce z mini basenikiem z gorącą woda), choć jutro i tak pewnie będą zakwasy.
Discover more from Piotrkowe Wyprawy
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
podziwiam Waszą kondycję 🙂