Dygresja do dnia wczorajszego. Podczas jazdy busikiem z granicy do Moshi (w którym poznałem sprzedawcę kokosów), kobieta z rocznym dzieckiem zapytała się, czy mam dzieci. Odpowiedź negatywna okazała się najśmieszniejszą rzeczą tego dnia dla wszystkich pasażerów. Śmiechom nie było końca! Taki stary facet i nie ma dzieci? NIEMOŻLIWE po prostu! I najśmieszniesze na świecie ;).
Druga dygresja. Arusza położona jest 3 stopnie szerokości geograficznej na południe od równika. I jest na 1400m n.p.m., więc klimat jest sporo chłodniejszy. Wręcz w nocy można zmarznąć.
Dziś od rana padał delikatny deszcz i było dalej chłodno. Śniadanie w naszym hosteliku było marne: jajecznica, kawa, tost, masło orzechowe. O 7:40 przyjechał po nas wielka Toyota LandCrusier, którą wyruszyliśmy na 4dniowe safari. Pojechaliśmy po resztę współpasażerów: młodą parę Niemców oraz nieco starszą parę Szkotów. Wszyscy byli bardzo mili i sympatyczni, więc ucieszliśmy się, że najbliższe dni spędzimy w miłym towarzystwie.

Po około 2h jazdy dotarliśmy do parku Tarangire. Po drodze stanęliśmy na fantastyczną kawę z ekspresu (w końcu! bo wszędzie dają rozpuszczalną). Park Tarangire wyglądał nieco inaczej niż Tsavo. Były dużo wyższe trawy czy inne chaszcze dookoła oraz dużo więcej drzew. No i ziemia nie była już czerwona. Przed wejściem do parku zrobiłem sobie zdjęcie z lokalnymi dzieciakami z jakiejś szkoły:

Zobaczyliśmy ponownie dużo zwierząt: słonie, kilka rodzajów antylop, w tym po raz pierwszy gnu, żyrafy, ciekawe i kolorowe ptaki, guźce, małpy, strusie.
Ale mieliśmy też wyjątkowe szczęście i spotkaliśmy lamparta! Rzadko się to zdarza!
W połowie dnia zatrzymaliśmy się w miejscu przygotowanym do zjedzenia obiadu, który nasz przewodnik zabrał gdzieś po drodze.
Na koniec, jadąc do naszego pierwszego zakwaterowania, zatrzymaliśmy się na lokalnym targowisku. Przekolorowe miejsce! Głownie byli tam Masajowie, którzy dość licznie zamieszkują te tereny. Z ciekawostek targowych: były klapki robione ze strych opon samochodowych. Widziałem podobne w Wietnamie, natomiast tutaj faktycznie ludzie w nich chodzą (w Wietnamie to była raczej pamiątka turystyczna związana z wojną wietnamską, kiedy z powodu biedy ludzie ich używali).


Ok.18 dotarliśmy do naszego zakwaterowania (ładny ośrodek z 2os. pokojami oraz nawet basenem). Tutaj poznaliśmy Miriam, naszą kucharkę na następne dni. Przygotowała przepyszną kolację! Po kolacji były mini koncert na bębnach i marimbie, wraz z pokazami tańca i akrobatyki. Dzień zakończyliśmy bardzo pozytywnie.



Discover more from Piotrkowe Wyprawy
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
Brak komentarzy