Retrospekcja
Otóż byłem wczoraj na a-la-dworcu autobusowym. Bylo tam kilkanaście biur różnych firm transportowych. Ale niemal wszystkie napisy były po bengalsku… więc jak tu znaleźć odpowiednią relację? Z pomocą przyszedł Couchsurfing. Choć pierwszy kolega (Sony) się nie zjawił, to drugi (Dolan) niespodziewanie się pojawił i pomógł mi. Busy do Khulna znalazłem, byly miejsca, ale ponoć z niestabilną sytuacją polityczną i możliwymi protestami czy nie wiem, rozruchami, nie powinienem jechać. Biletu nie kupiłem. Zacząłem już układać nowy plan na pozostanie w tym śmierdzącym mieście…
W międzyczasie pojechaliśmy do restauracji coś zjeść. Dojechal też Sony. Jeden hinduista, drugi islamista:). Po wspólnej dyskusji i rozmowie z organizatorem wycieczki z Khulna, zostało ustalone, że mogę jechać pociągiem, bo będzie bezpiecznie i pojawił się ostatni bilet. Sony kupił mi go, ponieważ obcokrajowiec niebardzo ma możliwość zakupu takiego biletu… nie wiem, dlaczego. Uff, temat został ogarnięty!


Potem Sony przewiózł mnie motorem po Starej Dhace, zajrzałem na przyjęcie weselne, a na koniec odwiózł mnie do hotelu koło północy.
Dzisiaj
Dzień oczywiście rozpocząłem śniadaniem w hotelu. Niby szwedzki stół, ale bardzo ubogi.

Pierwszy sprawunek miał miejsce na stacji kolejowej, gdzie spotkałem się z Dolanem. Okazało się, że na żywo też nie mogę kupić biletu bez jakiegoś smomplikowanego zakładania konta. Dolan kupił więc bilet dla mnie na swoje nazwisko. Następnie pojechaliśmy nad brzeg rzeki elektro-rikszą, lub jak oni mówią, Bangla-Tesla.


Przejeżdżaliśmy przez Starą Dhakę. To jak wyglada tu życie jest jak z innej planety. Wszędzie leżą smieci. Wszedzie są. Leżą na ziemi, na usypanych nich śmietniskach, w rzece. Po prostu wszędzie. Nie widziałem ani jednego kosza na śmieci. Nigdzie na świecie nie widziałem większego syfu w przestrzeni miejskiej.




Po drugie, cała Dhaka to niemal jeden wielki targ. Wszedzie ktoś czymś handluje. Asortyment jest na ogół posortowany ulicami czy dzielnicami, ale sprzedaż jest wszedzie. Ubrania, jedzenie, owoce, zwierzęta żywe i ubite, części do pojazdów, olej.

Po trzecie, na ulicach jest gęsto od riksz elektrycznych, „nożnych” i tuktuków. Za przejazdy nimi 1-2km płaciłem ok. 1,5-3zł.

Po czwarte, smog jest tu okrutny. Chyba odrobinę mniejszy, niż w Delhi, ale to nie zmienia faktu, że drapie po gardle i boli głowa.

Tu każdy jest czymś zajety. Ludzie chodzą, noszą rzeczy, coś wytwarzają. W starej części miasta nie ma praktycznie lepszych hoteli czy restauracji. „Nasz świat” tu istnieje, ale w innych dzielnicach.

Koniec dygresji. Nad rzeką podziwiałem olbrzymie statki rzeczne, które są tutaj najwyraźniej istotnym środkiem transportu.


Niedaleko była kolejna atrakcja, muzeum Ahsan Manzil, XVIII wieczny pałac nawadów, z charakterystyczną różową fasadą i kopułą. Obiekt był jednak dziś zamknięty.

Kolejny punkt był dość zaskakujący. Kościół ormiański z XVIIIw. wraz z małym cmentarzem. Z zewnątrz całkiem ładny, w środku niemal pusty.



Nieopodal był chyba najważniejszy meczet w Bangladeszu – Tara. Został zbudowany w pierwszej połowie XIXw. Zupełnie nie robi wrażenia, niewielki, bez większego polotu architektonicznego. Ale dowiedziałem się, że są w nim położone płytki z Japoni. Heh.


Z meczetu wróciliśmy do rzeki, aby spotkać się z Sonym.

Sony przyjął nas w swoim biurze.

Jest nie tylko przykładnym muzemaninem, ojcem 3 dzieci, ale też obrotnym i bogatym czlowiekiem. Prowadzi firmę turystyczną, w dużej mierze obsługująca pielgrzymów w drodze do Mekki. Zajmuje się też importem i eksportem różnych rzeczy i posiada drogo wynajmowane nieruchomości. Zabrał mnie i Dolana na obiad, potem oprowadził po targowej okolicy.

Widziałem też małe szwalnie ubrań oraz miejsce, gdzie naprawia się statki.




W końcu dotarłem chyba do największej atrakcji Dhaki, do Fortu Lalbagh z XVIIw. Był bardzo zaniedbany, zniszczony, w środku można jedynie zobaczyć dawny hammam. Poza tym dookoła były ładnie utrzymane tereny zielone.




Aby domknąć podróże przez religie, odwiedziłem świątynię Dhakeśwari poświęconej hinduistycznej bogini Durga.



Na koniec odwiedziłem część uniwersytetu mieszczacego się w zabytkowym Curzon Hall, z początku XXw., wybudowanego jako miejski ratusz.

Pojechaliśmy do bardziej europejskiej części, do bardziej europejskiej kawiarni. Przyjemna odmiana to była.

Przy okazji poczytałem o niepokojach w mieście.

Potem był już tylko hotel i dworzec kolejowy, gdzie pojechaliśmy razem z Dolanem. Pomógł znaleźć mi właściwy pociąg i wagon, bo byłoby to wyzwaniem – wszystko po bengalsku było napisane.

Podróż pociagiem trwała od 20 do 24.

Podsumowanie
Powiem Wam, że bez pomocy lokalnych kolegów byłoby mi tu okrutnie trudno się odnaleźć. Większość prostych ludzi nie mówi po angielsku, nie ma napisów w alfabecie łacińskim, nie spodziewasz się absurdów, jak niemożność zakupu biletu na dworcu. Poza tym bardzo obawiałbym się znaleźć w pewnych miejscach, bo nie czułbym się bezpiecznie (choć zupełnie błędnie).
Dhaka na pewno szokuje nas Europejczyków. Na wielu płaszczyznach szokuje. Ale właśnie dlatego warto się tu znaleźć, żeby doceniać to, gdzie mamy możliwość żyć. Nie wszyscy mają tyle szczęścia.
Nie powinniśmy jednak odczuwać litości względem tych ludzi. Oni tu naprawdę żyją, przebywają ze sobą, żyją w społecznościach, splątani są wzajemnymi zależnościami. My to zatracamy. Zamykamy się w mieszkaniach, toniemy w smartfonach czy serialach. Ludzie przestają się liczyć. A tu dalej telefony z klawiaturą są na topie i służą po prostu do gadania.
P.s. Zajrzyjcie jeszce raz do wczorajszego wpisu. Dodałem zdjęcie Everestu!

Discover more from Piotrkowe Wyprawy
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
Bardzo ciekawa ta Dhaka. A jeszcze ciekawsze są Twoje przemyślenia na temat życia w naszym cywilizowanym społeczeństwie. Też myslę, że wiele tracimy idąc za nowinkami techniki.