Znalazłem się w kolejnym stanie Indii – w Kerala, na południe od Goa. I znowu zauważyłem jeszcze lepszą infrastrukturę, czyste drogi. Po śniadaniu spakowałem się i zostawiłem główny bagaż w moim zakwaterowaniu. Poszedłem w stronę pierwszej atrakcji i złapał mnie tuktukarz proponując kompleksową wycieczkę po wszystkich atrakcjach w okolicy. Zgodziliśmy się na 20zł.

Zaczęliśmy od kościoła św. Franciszka z XVIw. Był to pierwszy europejski kościół w Indiach. W środku był bardzo prosty, niemal pusty.. Tu był początkowo pochowany Vasco da Gama.


Na chwilę zatrzymaliśmy się przed hotelem, który mieścił się w starym, poholenderskim budynku.


Potem była bazylika katedralna Św. Krzyża z XVIw.. Ta zrobiła na mnie wrażenie. Miała bardzo oryginalne zdobienia w środku.


Okazało się, że moja wycieczka była tania, bo polegała, jak w Tajlandii, na jeżdżeniu po różnych sklepach, a w zamian kierowca dostaje paliwo. Nie miałem siły się wykłócać, więc zrobiłem, jak chciał.
Potem kierowca pokazał mi jakąś mało znaczącą świątynię hinduistyczną.

Kolejne miejce było ciekawe – ręczna pralnia Dhobi Khana. Historia zaczęła się tu 2 XVIIIw. od prania holenderskich mundurów wojskowych.



Pojechaliśmy też na szumnie brzmiący „targ z przyprawami”, który okazał się być pojedynczymi, dość drogimi sklepami z przyprawami, zrobionymi pod turystów…
Potem była duża świątynia hinduska Thirumala Devaswom, ale z wstępem tylko dla Hindusów.

Dalej miał miejsce przystanek w „fabryce imbiru”, gdzie się suszyło i pakowało imbir.

W końcu nastąpiła atrakcja nr 2 Fortu Kochin (po bazylice), pałac Mattancherry, wybudowany przez Portugalczyków w 1555, a potem odnowiony przez Holendrów. Obecnie jest tam małe muzeum. Wstęp kosztował… 0,20zł. Ogólnie, nic specjalnego.




Pałac znajdował się w dawnej dzielnicy żydowskiej. Niestety obecnie nie ma prawie żadnego uroku przez paskudne sklepy z pierdoletami, wylewającymi się na ulice.



Znalazłem się w kolejnym, bardzo lokalnym miejscu, niemal bez białych. Ech ;).
Ostatnim punktem były chińskie sieci rybackie. Misterna konstrukcja co chwilę pozwalała zanurzyć dużą sieć w wodzie i po chwili ją wynurzyć w celu wyciagniecia ryb z sieci. Metoda może nie jest zbyt efektywna, ale na pewno efektowna:).

W mieście było widać trochę białych, głównie jakieś zorganizowane wycieczki emeryckie.
Na koniec pobytu w Forcie Kochin zjadłem obiad, zabrałem rzeczy z pensjonaciku i podjechałem na „wodne metro”. Jest to nowoczesny system małych promów.


W ten sposób dotarłem do głównej części miasta, dalej tuk-tukiem dostałem się na dworzec kolejowy. Kupiłem bilet w automacie do biletów obsługiwanego przez panią biletową.

Bilet kosztował… 0,60zł na poand 1h podróż. Może klasa nie była najwyższa, pociąć się opóźnił 20min., ale dotarłem do celu, ponad 50km na południe.


W Alappuzha, gdzie się obecnie zatrzymałem, są stacje kolejowe w 2 miejsach, plus minus tak samo odległe od mojego zakwaterowania. Niestety ta pierwsza była malutka i nie było żadnego tuktuka. Pomogli mi jacyś lokalni chłopcy. I dotarłem, gdzie trzeba.

Kolację zjadłem w restauracji na plaży.

Ciekawostka
Jak wyglądają tu łazienki?
- Prysznic z zimną wodą
- Na wysokości nóg 2 kurki: z zimną i ciepłą wodą
- Plastikowe wiadro z czerpakiem
I teraz kombinujcje, jak tu wziąć prysznic;).

Discover more from Piotrkowe Wyprawy
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
Brak komentarzy