Dziś wstaliśmy wcześniej, żeby z samego rana zacząć słynną pętlę po Hakone.
Sprawnie spakowaliśmy się po obfitym i dobrym śniadaniu, zostawiliśmy plecaki w hotelu i już przed godziną 9 staliśmy przed kasą biletową. Zdecydowaliśmy się wykupić Hakone Free Pass, który umożliwia przejazdy prawie wszystkimi środkami transportu w okolicy przez 2 dni. Zależało nam przede wszystkim na tym, żeby sprawnie przemieszczać się po pętli.

Tak zwana pętla po Hakone to trasa, której realizacja pozwala zobaczyć wszystkie najważniejsze atrakcje. Zaczęliśmy od kolejki górskiej, która stromymi torami dowiozła nas do miejsca przesiadki: kolejki linowej.
Gondole były ogromne, mieściły do 16 osób. Na szczęście było jeszcze wcześnie, więc nie było zbyt wielu osób poza nami. Przejechaliśmy do Owakudani, czyli okolicy wokół krateru powstałego po ostatniej erupcji wulkanu około 3 tysięcy lat temu. Krajobraz pod gondolką był nieziemski: z kraterów wydobywały się kłęby pary i siarkowe wyziewy.
Dojechaliśmy na szczyt. Jedną z atrakcji jest zjedzenie jajek gotowanych w tutejszej siarkowej wodzie w kraterach, dzięki czemu nabywają charakterystycznego, czarnego koloru. Ale smakują jak zwykłe jajka.
Poza tym można podziwiać widoki i zwiedzić Hakone Geo Museum. W muzeum dowiedzieliśmy się, że wulkan jest całkiem aktywny. Nowe kratery powstały w 2015 po serii wielu niewielkich erupcji. Ostatnia duża erupcja, która doprowadziła do powstania krateru, spowodowała także powstanie jeziora Ashinoko.

Złapaliśmy gondolę w dół i po pół godziny byliśmy już nad jeziorem. W pogodne dni można podziwiać górę Fuji, ale dzisiaj nie mieliśmy szczęścia.
Następnym etapem podróży było przepłynięcie statkiem przez jezioro. Statek był stylizowany na piracki i nie pasował zupełnie do tego miejsca. Z jakiegoś powodu jednak tego typu jednostki cieszyły się największą popularnością i większość rejsow po jeziorze odbywała się właśnie nimi. W trakcie przeprawy przez chwilę widzieliśmy górę Fuji.
Dopłynęliśmy do brzegu i piechotą przeszliśmy do świątyni Hakone. Tori znajdowało się blisko brzegu, ale nie na lądzie, lecz w wodzie. Ponoć postawiono je w miejscu, gdzie mnich przez 3 dni i noce modlił się, żeby ubłagać smoka żyjącego w jeziorze, aby przestał terroryzować mieszkańców. Według legendy nie tylko udało się wybłagać litość, ale także przekonać smoka do wzięcia pod opiekę okolicy i tutejszych ludzi. To się nazywa zwrot akcji. Do świątyni przeszliśmy po kamiennych schodach w lesie. Sama świątynia wyglądała typowo, dominował motyw smoka.
Wróciliśmy do początkowej stacji autobusem. Sprawdziliśmy jeszcze na kamerach, że widać górę Fuji, więc jeszcze raz wjechaliśmy kolejką górską i linową żeby nacieszyć się jej widokiem.
Po powrocie okazało się że w okolicy nie ma nic do zjedzenia. Nie dlatego że wybrzydzalismy, tylko dlatego, że praktycznie wszystko było albo już, albo jeszcze zamknięte. Postanowiliśmy przejechać do Tokio. Zaczęła się podróż…
Najpierw jechaliśmy 2 lokalnymi pociagami, na które obowiązywały nasze Hakone Passy. Dotarliśmy nimi do Odowary po ok.1h. Następnie musieliśmy kupić bilet do stacji w Tokio – Shinjuku. Jechaliśmy ponad 1,5h pociągiem, który raczej wyglądał na metro: siedzenia po bokach (zwrócone przodem do siebie), a co stacja dosiadało się więcej ludzi i w pewnym momencie było bardzo tłoczno. Na szczęście mieliśmy miejsca siedzące. Choć podróż była męcząca i tak.
W międzyczasie okazało się, że skończył się nam internet na karcie eSIM (5GB!). Więc kolejny sprawunek do załatwienia. Ale pierwszą rzeczą, którą postanowiliśmy zrobić, był zakup Greater Tokio Pass’a, czyli bilet na 5 dni obejmujący niemal wszystkie środki transportu w Tokio i dalszej części aglomeracji. Mieliśmy informację, że sprzedaż odbywa sie przy jednej z linii kolejek miejskich. Ilość ludzi na dworcu nas przeraziła tutaj, ciężko było się w ogóle poruszać, bo trzeba było przecinać ciągi jednolitych niemal mas ludzi pędzących w jakimś kierunku. Ale znaku ze wskazaniem linii kolejki, której szukalismy, nje widzieliśmy nigdzie. Natknęliśmy się na punkt informacyjny i dostaliśmy mapkę (!) jednego poziomu dworca (z 10 chyba) z zaznaczoną droga do punktu sprzedaży naszych biletów. Plus informację, ze za 8min. miejsce to zostanie zamknięte. Pędziliśmy z naszym dobytkiem przez te nieprzebrane morze ludzi z mapą w ręce. Oczywiście rzeczywistość odbiegała od rysunku i musieliśmy kombinować po drodze. W końcu znaleźliśmy jakieś biuro. Ale czynne do 20, a nie 19. Stanęliśmy w kolejce i jak zwykle czekaliśmy i czekaliśmy… Ja w międzyczasie jeszce rozglądałem się po okolicy, czy oby na pewno nie ma innego biura w okolicy. Nie było. W koncu dostaliśmy się do okienka. Pracownik, jak to często w Japonii bywa, bardzo kiepsko mówił po angielsku. Jak już zrozumiał, co chcemy, to powiedział, że możemy zapłacić wyłącznie gotówką. Odeszliśmy więc z niczym, ja pobiegłem do bankomatu i znowu do kolejki. Przy płaceniu zaczęła się ostra matematyka, ponieważ pan najpierw poinformował mnie o jakiejś opłacie 500 jenów, jak zapłaciłem, to wydał mi tak, jakby tej opłaty nie było. Probowalem więc wyjaśnić, że dostałem za dużo, on liczył na kalkulatorze, komórce, na kartce i do niczego nie doszedł. W końcu wziąłem wszystkie pieniądze i podziękowałem. Opłaty chyba jednak nie było. Uff…
Następnie pojechaliśmy windą na piętro restauracyjne, żeby w końcu zjeść zaległy obiad. Było koło 20. W międzyczasie kupiliśmy nową kartę eSIM. Misja została wykonana!
Shinjuku jest najbardziej zatłoczonym dworcem na świecie. Obsługuje ponad 3,5 miliona ludzi dziennie. A my tam przybyliśmy w godzinach szczytu… Przynajmniej teraz wiem jak wygląda piekło.
Wyszliśmy z dworca i pierwsze wrażenie było dość futurystycze. Dookoła byly same wieżowce, kolorowe napisy, gwar, mnóstwo ludzi. Dotarliśmy sprawnie do stacji metra i po kolejnych 30min. znaleźlismy się w naszym hotelu, gdzie spędzimy 4 noce, aż do końca pobytu w Japonii.
Discover more from Piotrkowe Wyprawy
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
Basiu, byłam przekonana, że trzymasz w ręku śliwkę węgierkę dopóki nie przeczytałam, że to jajko 😀