6.11 Pierwszy dzień w Indiach, pierwszy dzień w Delhi

2025 Indie - Nepal - Bangladesz - Malediwy By lis 06, 2025 3 komentarze

Retrospekcja

Wczorajszy wylot do Warszawy byl nieco opózniony, ale z racji, ze mialem laczony bilet LOTem, nie stesowalem się. A jeśli nie wiecie, to z Krakowa do Warszawy leci się nieco ponad pół godziny. Z Warszawy do Delhi leciałem Dreamlinerem. Nic specjalnego. Jest to naprawdę zwykły samolot. Lot był względnie krótki, bo trwał raptem 6,5h.

Początek dnia

W związku ze zmianą strefy czasowej, wylądowaliśmy o 5 rano. W związku z faktem, że lot odbywał się wieczorem czasu polskiego… to straciłem noc i zacząłem dzień niemal bez snu.

Procedury imigracyjne, zakup karty SIM (20zł na 28 dni, ale np. robią ci zdjecie), wypłata gotówki zajęły ok.2h. Następnie naprawdę sprawnie dotarłem do centrum metrem (2,5zł).

Delhi przywitało mnie niewyobrażalnym smogiem. Ale to takim, jakiego nawet Kraków nie pamięta w latach „świetności”:

Normy przekroczone aż 26 razy!!!

Skoro napisałem o zapachach, pociągnę zmysły dalej. Dźwiek. Dźwiękiem Delhi jest niepodważalnie i bezapelacyjnie klakson: bib-bib-bib. Wszyscy, wszędzie, cały czas. Bo np. w Indonezji, klakson zastępuje kierunkowskaz, światło hamowania i inne funkcje. A tutaj to chyba napędza  te pojazdy. Dra-mat.

Teraz wzrok. Delhi wygrało konkurs na najbrudniejsze miaisto, w jakim byłem. Wszędzie walają się śmieci. Architektonicznie nie ma tu ładnego rejonu czy dzielnicy. Wszystko jest po prostu brzydkie.

Na koniec daję pozytyw dla temperatury. W ciągu dnia było po prostu przyjemnie ciepło, temperatura dochodziła chyba tak do 26st. C.

A, i jeszcze minus przyznaję sobie za wybór hotelu. Brzydki, bylejaki, momentami obskurny i w kiepskiej dzielnicy.

Ale co tak naprawdę dziś robiłem?

Już po wyjściu z metra byłem poddawany próbom przez różnych „majfrendów” z dobrymi radami. Po nienajłatwiejszych rozmowach z kierowcami tuk-tuków udało się jednemu z nich mnie zawieźć pod hotel. Tak zrobiono ukłon w moją stronę i dostałem od razu pokój (o 8 rano). A potem zaraz śniadanie, zamienione z ostatniego dnia, bo nie będę kiedy go miał zjeść.

Tak, to moje dzisiejsze śniadanie. Taki hinduski placek z ziemniakami.

Na 9:45 pojechałem po Czerwony Fort, skąd zaczynała się wycieczka free walking tour. Oprócz mnie były jeszcze 2 emerytki z Irlandii.

Zaczęliśmy od zobaczenia świątyni dżinijskiej. Tak, od Dżina;).

Dżinizm to jedna z 4 głównych religii w Indiach. Podobnie jak w buddyźmie, wyznawcy tej religii nie mają boga. Nie jedzą zwierząt, bo nie wolno zabijać istot żywych i to fanatycznie, bo niektórzy idąc, wymiatają potencjalne owady spod nóg. Natomiast ciekawostką są specjalni mnisi w tej religii, którzy żyją zupełnie nago. Na szczęście w odosobnieniu, choć czasem wychodzą na jakie zebrania religijne. Również nago.

Potem była krótka przerwa na oryginalną samosę z targowiska za 1,20zł.

Poruszaliśmy się pośród ulicznego targowiska, gdzie każda ulica ma swoją specjalizację: zegarki, rowery, oświetlenie, suknie ślubne.

Przyszła pora na kolejną religię i kolejną świątynię – sikhijska. Jakaś bardzo ważna w całym kraju.

Aby tam wejść, trzeba było odpowiednio się ubrać. Sikhowie noszą turbany, więc my też musieliśmy.

W samej świątyni siedzieli starzy sikhowie, grali na harmonium i śpiewali jakieś pieśni czy mantry po pendżabsku. Niestety niezbyt czysto śpiewali. Ale niezwykłą sprawą jest to, że na tyłach świątyni jest praktycznie przemysłowa wytwórnia jedzenia i codziennie wywawane jest tam 5-6tyś. posiłków za darmo. I nie, nie dla biednych i głodujących. Pewnie głównie tak, każdy może po prostu przyjść i dostaś jedzenie. To jest taki gest religijny, mi przywodzi na myśl koncept jałomużny. 

Panie robią chapati.
Obdarowani siedzą i jedzą.

Bardzo ciekawe miejsce!

Kolejnym punktem była uliczka z 9 starymi i niestety zaniedbanymi domami z czasów kolonialnych.

Ostatnim punktem wycieczki był market z przyprawami. I to nie taki pod turystów, jak w Maroku doświadczyłem, ale taki prawdziwy, hurtowy market, gdzie handluje się też całymi workami kurkumy, chili, kuminu i innymi.

A dojechaliśmy tam prawdziwymi rikszami rowerowymi.

Przewodnik opowiedział również najważniejsze fakty z historii Indii północnych, jak odzyskanie niepodległości od Wielkiej Brytanii w 1947, wydzielenie Pakistanu, odbicie Goa Portugalczykom w latach ’60.

Zaraz po zakończeniu zwiedzania spotkałem się z Abishekiem z CouchSurfingu. I tu mała dygresja, bo myślałem, że CS umarł. Ale jak wrzuciłem ogłoszenia, że przyjeżdżam do Indii, do konkretnych miast w konkretnych terminach, zostałem dosłownie zasypany kilkudziesięcioma  wiadomościami od Hindusów, że chcą się spotkać, pomóc, albo przenocować mnie (pomimo zaznaczenia, że mam noclegi).

Zacząłem więc drugie zwiedzanie z nowym kolegą. Podeszliśmy pod Czerwony Fort, ale nie wchodziliśmy do środka, bo ponoć nie warto.

Następnie pojechaliśmy metrem pod Świątynie Lotosu, która została stworzonaw latach ’80 ubiegłego wieku, jako świątynia ekumeniczna, zapraszająca wszystkie relegie. Piękna idea, prawda? Niestety do środka nie można było wejść w związku z jakimiś remontami.

Potem podeszliśmy do marketu komputerowego, gdzie handluje się głównie elektroniką, pirackimi grami, itd. Tam taż zjedliśmy tani, hinduski obiadek. Duży kubek świeżo wyciskanego soku z pomarańczy kosztował 4zł.

Z Abishekiem

Po 17 dotarłem do hotelu, gdzie w końcu wziąłem prysznic i zrobiłem króktą drzemkę, aby jeszcze coś wieczorem zrobić. Pod hotelem miałem zaparkowane krowy.

Na koniec poszedłem na kolację do jednej ze znach kawiarni na rooftopie, które są w sumie restauracyjkami na dachu 4-piętrowego budynku. Dla odmiany wziąłem smażone pierożki momo.


Discover more from Piotrkowe Wyprawy

Subscribe to get the latest posts sent to your email.

3 komentarze

  1. Magda pisze:

    Smakowicie wyglądają te pierogi

  2. Igor pisze:

    Zdjęcie w turbanie wyszło świetnie 🙂

    1. piotr pisze:

      Dziękuję:)))

Skomentuj Magda Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *