Wczoraj wieczorem miasto sprawiało bardzo przyjemne wrażenie, sporo było barów i restauracji, które tętniły życiem. Nocleg w hostelu był nieco mniej przyjemny. Spaliśmy w typowym japońskim domu, w pokoju z tatami i na futonach. Zaraz po wejściu z ulicy trzeba było ściągnąć buty i poruszać się w kapciach lub boso. Klatka schodowa była wąziutka, szerokości jednego człowieka. Była tylko jedna toaleta i prysznic na wszystkich gości. W toalecie wyjątkowo nie było super nowoczesnej muszli, która sama otwiera klapę i wita fontanną wody (serio, bywały i takie!). Tym razem byla opcja tradycyjna, czyli płaska muszla w podłodze i na Małysza. Poza tym w środku znajdowała się osobna para kapci, żeby nie używać tych samych, co po domu. Przynajmniej udało nam się zrobić pranie, bo lecieliśmy już na oparach i za niedługo trzebaby było wprowadzić pojęcie ubrań „prawie czystych, o ile się ich nie wącha”.
Zjedliśmy śniadanie poza hostelem w knajpce i na stacji metra przy głównym dworcu kupiliśmy Snow Monkey Pass.

Przyjechaliśmy tutaj w jednym celu – odwiedzić park śnieżnych małp. Podróż zajęła nam ponad 50 minut szybkim autobusem. Po prawie dwóch kilometrach wędrówki byliśmy na miejscu.


Pani w kasie biletowej poinformowała nas, że dziś małpy nie zeszły z gór. Ponieważ nasz plan przewidywał, że zobaczymy park, to zobaczymy. Planu trzeba się trzymać. Na stronie internetowej atrakcji można sprawdzić, w jakich godzinach w poszczególnych dniach jest największa szansa zobaczyć małpy. Prognozy są tworzone na podstawie danych z ostatnich trzech lat. Teoretycznie byliśmy właśnie w optymalnym czasie, między 10 a 16. Bez zwierząt park wyglądał dość smętnie.
Siedzieliśmy chwilę i zastanawialiśmy się nad własnym niefartem. Przybyliśmy jakieś 11 000 kilometrów, żeby znaleźć się w tym miejscu, a małp nie było, olały prognozy. Po pewnym czasie kilka osób się ruszyło i zaczęło wskazywać palcami. Jednak się pojawiły! Pierwsze szły trochę nieśmiało, ale zaraz pojawiły się kolejne i jeszcze następne. Zostaly otoczone przez tłum, każdy chciał zrobić zdjęcie. Makaki nie przejmowały się ludźmi, swobodnie siadały i chodziły między nimi. Nie wchodziły do gorących źródeł, o tej porze roku już jest zbyt ciepło, ale piły z nich wodę. W końcu były ich dziesiątki, także matki z małymi.

Trafiliśmy najwyraźniej na porę karmienia, bo opiekunowie rzucali im ziarna i owoce. Zaczęły się walki między niektórymi osobnikami, widzieliśmy nawet jak jedna małpa żebrała o jabłko. Poza tym mogliśmy poobserwować typowe zachowania tych zwierząt, na przykład iskanie.



Spokojnie mozna było tam spędzić więcej czasu, ale chcieliśmy jeszcze zobaczyć świątynię Zenkoji. Doslownie biegiem wracaliśmy na przystanek autobusowy (2km), ponieważ kursy nie były zbyt często. Udało się! Na dworcu kupiliśmy sprawnie bilet na pociąg na 16. Wsiedliśmy do metra i podjechaliśmy na naszym Monkey Pass w okolice świątyni. A propo, stacje metra tu nie wyglądają najlepiej.

Świątynia powstała w VII wieku i wokoło niej zbudowano Nagano.

Swastyka to symbol buddaistyczny (dla niewtajemniczonych).
To było bardzo szybkie zwiedzanie, bo jeszcze czekał nas spacer do hostelu po plecki, potem na stację metra.

Na dworzec dotarliśmy planowo, jeszce tylko kupiliśmy jedzenie (’obiad’) i złapaliśmy pociąg. Po dwóch przesiadkach znaleźliśmy się w Fujiyoshidzie.


Discover more from Piotrkowe Wyprawy
Subscribe to get the latest posts sent to your email.
cieszę się że udało się Wam zobaczyć małpki